Dwa lata po wydaniu (i zapomnieniu) przez Coldplay swojej poprzedniej płyty, całkiem udanego debiutanta „Parachutes”, nadszedł czas premiery kolejnego krążka z dość dziwną okładką. Po raz drugi zostaliśmy uraczeni miłymi piosenkami w stylistyce brit-popu i ogólniej alternatywnego rocka. Czy warto?
Szczerze mówiąc nie jestem pewien. Tak jak z „Parachutes” nie mam większych problemów by przesłuchać całość, to w „A Rush…” zaczynają się pewne kłopoty. Mam wrażenie, że pewien koncept (który później i tak był kontynuowany) powoli zaczął się wyczerpywać. Nie ujmując oczywiście bardzo udanym utworom, np. „The Scientist” czy „Clocks”. Nie wiem czy ludzie po prostu potrzebują ciepłej, klimatycznej i prostej rozrywki, że tak masowo rzucili się na Coldplaya, ale jeżeli ja mam powoli dość już na drugiej płycie to nie świadczy za dobrze. Uważam wręcz, co w przypadku innych zespołów potrafi być świętokradztwem, że Coldplay o wiele lepiej brzmiałby na „Best-offach”, zapominając o średniawkach i wypełniaczach. Wtedy talent muzyków z formacji do pisania niezapomnianych piosenek mógłby być o wiele bardziej uwydatniony.
Jak więc jest z „A Rush of Blood to the Head”? Ano nic. Trochę piosenek do posłuchania, trochę do przeklikania i tyle… Żeby już nie tworzyć zbyt dużo akapitów o designie napiszę w tym, bo w zasadzie nie ma co: jest bardzo standardowo, zresztą wystarczy spojrzeć poniżej.
Barcode / Kod kreskowy | 724354050428 |
Wytwórnia | EMI / Parlaphone |
Nr. Katalogowy | – |
Wydawnictwo zawiera | Jewelcase, 8 stronicową książeczkę, płytę. |
Ocena |