Czy jest tu ktoś, kto by nie znał Budki Suflera? Szczerze wątpię. Już prędzej znalazłby się ktoś, kto by kojarzył zespół z „Takiego Tanga” i „Balu Wszystkich Świętych”. Okej – można i tak. W końcu to najbardziej znane piosenki, głęboko wyeksploatowane przez radia i inne media. Dziś zajmiemy się jednak bardziej klasycznym wcieleniem zespołu, biorąc pod lupę kompilację z pierwszych 10 lat aktywności studyjnej grupy.
Nie jestem zbyt specjalnie pozytywnie nastawiony do kompilacji (wręcz odwrotnie), ale już nie raz okazało się, że zdarzają się chwalebne wyjątki. Opisywany krążek, najbardziej zresztą znany w postaci winylowej – również można zaliczyć do takiej kategorii. Głównie dlatego, że nie jest to typowy skok na kasę, czy „The best of” kaleczący materiał wyjściowy. Wydawnictwo wymagało od grupy niewiele mniejszego zaangażowania niż niektóre albumy studyjne. Właściwie cały materiał z klasycznych płyt został nagrany na nowo. Co najważniejsze – w bogatszych aranżacjach, z większym rozmachem, niż było to wcześniej. Bo tak jak sama jakość skomponowanego materiału z tamtych lat broni się w całej okazałości do dziś, to samym nagraniom brakuje trochę do ideału. Nie tylko technicznie, ale umiejętności samej Budki były trochę ograniczone. Ma to swój niewątpliwy urok, ale osobiście żałuję, że chociażby suita „Szalony Koń” nie doczekała się podobnego odrestaurowania jak utwory z „1974-1984”. Poza tym album stał się również domem dla piosenek nie wydanych wcześniej w żaden sposób – chociażby „Czas Ołowiu” czy też pamiętliwa „Jolka, Jolka, pamiętasz”. Jakimś cudem autorom udało się sprawić, by materiał był ze sobą spójny. Musiało to być o tyle trudne, bo ukazane są tutaj najróżniejsze oblicza zespołu (szczególnie mówię tutaj o trzech różnych wokalistach). Być może jest to też trochę zasługa wspomnień (w „dawnych” czasach często odsłuchiwałem płytę z oryginalnego, czarno-płytowego wydania). Niemniej jednak jest to kluczowy „album” czy też „kompilacja” w historii polskiego rocka.
Okładka przedstawiająca helikopter (skąd bierze się potoczna nazwa albumu) trzyma się mimo swoich lat zaskakująco dobrze. Samo wydanie w digipacku jest próbą przedstawienia oryginalnego designu w mniejszej formie. Nie jest to jednak nic zaskakującego. Dosyć ciekawe jest wytłoczenie płyty CD w wypukły sposób, przez co dotykiem przypomina stare wydanie. Z drugiej strony to ukazanie przez wydawcę, że jedyne i pełnoprawne wydanie to było to na winylu, a wersja CD to tylko taka „wspominka”.
Barcode / Kod kreskowy | 5907783425301 |
Wytwórnia | Muza Polskie Nagrania Muzyczne |
Nr. Katalogowy | PNCD 1530 |
Wydawnictwo zawiera | 3-płatowy Digipak, płyta. |
Ocena |