Kolejny raz wyruszamy w epicką, przerysowaną metalową podróż z sympatycznymi szwedzkimi grajkami! Tym razem nawet tytuł albumu znalazł pewne wytłumaczenie: otóż po wydaniu krążka „The Book of Heavy Metal” z zespołu odszedł dość znany gitarzysta – Gus G oraz mniej znany perkusista – Snowy Shaw. Tak więc nie było za bardzo z kim nagrać coś nowego – aż do czasu, gdy znaleźli się nowi członkowie, a Dream Evil znów był „zjednoczony”! A jak to z zespołem bywa, w tytułowym utworze przekonują nas, że „będą zmieniać świat”! Obecnie chyba nie do końca jestem entuzjastą tego pomysłu, szczególnie, że cały album jakichś większych wartości niestety nie prezentuje – nie ma tu nic, co mogłoby się wybić ponad przeciętną. No dobra, cover „My Number One”, mega popowej piosenki wyszedł bardzo śmiesznie, ale co oprócz tego… Może tylko „Fire! Battle! In Metal!”, które okazuje się tak pretensjonalne, że aż fajne. Ale tak to bardzo ciężko znaleźć tu coś, co przyciągnęło by na dłużej.
Nie jestem pewien czy jest się czym chwalić, ale „Gold Medal in Metal” był moim pierwszym zakupionym koncertem. No ale trudno, każdy miał jakieś początki. Dość zabawnie wyglądało zamówienie wydawnictwa. Otóż najlepszą cenę znalazłem na stronie „Klub dla ciebie” (dziś zastąpione Weltbildem). A był to sklep targetowany na osoby może trochę starsze, kobiety… co było widoczne chociażby podczas „dodatków” do zamówienia. Całkiem gratis dostałem parasolkę i kubek termiczny. Sami widzicie jakie to szatańsko metalowe przedmioty (chociaż kubek termiczny… to chyba jakiś metal?). Później przez jakiś rok przychodził mi co miesiąc katalog sklepu, który oddawałem babci, ku jej uciesze, do przejrzenia. No ale dobra, do rzeczy.
„Gold Medal in Metal” to z jednej strony zapis koncertu, a z drugiej swoista kompilacja. Dlatego mamy tu trzy płyty, podzielone na medalowe kolory. Na „brązowym” dysku znalazła się kolekcja najróżniejszych b-side’ów i dziwnych utworów. Niektórych nie da się słuchać, niektóre są raczej zabawne, a część naprawdę daje radę. „Srebrny” i „złoty” to już niestety lekka kalka – na obu znajduje się zapis koncertu, odpowiednio na CD i DVD. Jest to gig równie dziwny co karykaturalna otoczka Dream Evila, przez co ciężko go opisać… Może zacznę od pozytywów. Po pierwsze: Niklas na wokalu naprawdę daje czadu! Tak wyćwiczony, donośny i w końcu wpasowujący się w charakter granej muzyki to naprawdę wielka zaleta zespołu, a na żywo brzmi równie świetnie. Również panowie na gitarach nieźle dają radę, nie odbiegając jednak za bardzo od tego, co słyszymy na studyjnych albumach. Tak naprawdę muszę ponarzekać na otoczkę pozamuzyczną. Z jakichś dziwnych względów na gotowe audio zostały dopisane całkowicie sztuczne dźwięki. Na przykład entuzjazmu tłumu. Może nie aż tak jak tutaj, ale ten teledysk pewnie robiła ta sama osoba… Tak samo jest z dźwiękami np. komputerowo zmienionych chórków. Brzmi to strasznie sztucznie. A co do samego obrazu – gig wygląda na niskobudżetowy, jakby dopiero co zaczynającego karierę zespołu. Z braku laku reżyser ciągle pokazuje pierwszy rząd, który skacze i wariuje… bo to jedyny. Dlatego przez cały czas w zasadzie widzimy te same twarze nastoletnich metalowców. Gdy „przez przypadek” kamera zjedzie na dalsze rzędy – stagnacja i smutek. Prawdopodobnie tak wyglądają koncerty Dream Evil w rzeczywistości… To pokazuje, że porwać tłumów niestety nie potrafią. Nie mniej jednak te kilka osób z pierwszego rzędu ma niezłą pamiątkę 😉 Poza tym na DVD znalazły się jeszcze wywiady (zieew) i teledyski. Dwa z nich to „podkolorowane” koncerty, więc można je bez problemu ominąć. „Fire! Battle! In Metal!”… sam się dziwię, ale zrealizowany jest naprawdę nieźle. Nawet Dream Evilowski kicz jest do przełknięcia. Odwrotnie jest w ostatnim tworze, „The Book of Heavy Metal”. Błagam, nie oglądajcie tego.
Wydawnictwo wydane w postawnym digipaku wielkości opakowań płyt na DVD z przewidywalną dla zespołu szatą graficzną. Nic specjalnego, ale dzięki gabarytom wygląda całkiem fajnie.
Barcode / Kod kreskowy
5051099766679
Wytwórnia
Century Media Records Ltd.
Nr. Katalogowy
9976667
Wydawnictwo zawiera
Trzypłatowy digipak wielkości DVD, 16-stronicową książeczkę, 2 płyty CD i jedną DVD
Kolejny mega-klasyk. Nawet nie byłem świadomy, że ta płyta jest tak bardzo wiekowa… No ale cóż tu poradzić, jest to definitywnie psychodeliczne arcydzieło, porywa od dawna i nic nie wygląda na to by miało przestać.
Posiadam wydanie „za 20 zł” w zwykłym super jewelboxie. Jest to edycja na 40 lecie, więc dorzucili nam dwie wersje utworu „Moonlight Drive”, a także „Indian Summer”. Książeczka to głównie wspominki + stare zdjęcia – design dość typowy. Ale znalazło się także miejsce na teksty.
Dream Evila ostro łoiłem podczas mojej fazy zafascynowania power metalem (na równi z Hammerfallem). Muszę przyznać, że „po latach” album się jak najbardziej broni. Mimo dość groteskowego przedstawienia całości (taki element charakterystyczny dla tego zespołu) – proszę zobaczyć na charakteryzacje zespołu w zdjęciach książeczki – i tekstów równie epickich co zabawnych, to jednak muzycznie jest to power metal z najlepszej półki. Wokalista wyciąga górę aż miło, gitarzyści (leaduje całkiem znany w środowisku Gus G.) mięli sporo pomysłów na niezłe riffy. Album ma sporo niezłych momentów: najlepszy utwór na płycie to „Crusaders’ Anthem”, później mamy fantastyczne „Only for the Night” czy „Into the Moonlight”. Nie zabrakło także następcy „Chosen Ones”, najlepszego utworu z debiutu Dream Evila (w sumie wyszła trylogia trochę na wzór „Unforgivenów” Metalliki).
Wydanie to najzwyklejszy jewelcase, z 12 stronicową książeczką, której wygląd pozostawiam już do własnej interpretacji… Mogę tylko powiedzieć, że to w większości sceny z teledysku do tytułowego utworu, który swoim kiczem mocno przybija. Żeby nie było za dobrze, został wrzucony na płytę w jakości VCD. Nie polecam.
Jeszcze zanim zacznę opisywać płytę, pewna rzecz organizacyjna: otóż, czasami bywało tak, że w jeden dzień opisałem 5 płyt, a przez kilka następnych już żadnej. Przez to było wrażenie, że „nic się nie dzieje” – teraz, żeby tego uniknąć będę publikował maksymalnie jeden post dziennie, a resztę ustawię w kalendarzu do automatycznego wystawienia w następnych dniach.
Teraz już chyba mogę przejść do opisywanej płyty. Daylight Dies jest zespołem grającym dość mroczny, trochę doomowaty melodic death metal. Supportowali m. in. Katatonię czy Candlemassa. Ja ich płytę kupiłem głównie ze względu na niską cenę (20 zł). Jednak byłem zaskoczony bardzo dobrym poziomem płyty. Growle wokalisty są bardzo mocne, „przeszywające”, czyli z gatunku takich, które lubię najbardziej; ostre riffy mogą przywodzić na myśl część dokonań Opeth. Do tego doomowe, smutne teksty i przygnębiający ogólny wydźwięk – zresztą to widać chociażby po tytule. Krążek jest bardzo równy – ciężko wybrać jakiegoś faworyta. Jest nawet bardzo miła ballada z czystymi wokalami, pełna klasa.
Wydanie w jewelcase’ie jest o tyle dziwne, że książeczka została wykonana z bardzo dziwnego materiału. Jest on matowy, a zarazem pod różnym kątem światła inaczej widać to co jest na nim nadrukowane. Bardzo ciekawy zabieg, i pasuje do płyty (bo w zasadzie użyto tylko czerni i odcieni szarości). Niestety ma to też swoją złą stronę – prawie każde dotknięcie tego papieru zostawia na nim odciski palców.
Barcode / Kod kreskowy
80334123251
Wytwórnia
Candlelight Records
Nr. Katalogowy
CANDLE222CD
Wydawnictwo zawiera
Jewelcase, 12 stronicową książeczkę, płytę
Ocena
Co prawda ciekawie zaprojektowana książeczka, ale jest problem z jej przeglądaniem by nie zostawić odcisków; poza tym część poligrafii jest źle wycięta i kawałek wystaje
Przedostatnia płyta progmetalowych gigantów. Materiał bardzo dobry – niestety wydawnictwo posiadam tylko w jewelcasie, bo oprócz niej dostępna jest tylko edycja za bagatela 600 zł… Ale za to jakie piękne 😮 Ale cóż, trzeba się zadowolić tym co jest.